Boska Meryl, boski Hugh
Problem pojawia się jednak wtedy, gdy śpiewać nie potrafisz. Problem ten spotkał Florence Foster Jenkins (Meryl Streep), sopranistkę-amatorkę. Jej sława rozeszła się pod hasłem "najgorsza śpiewaczka świata". A historia jej życia była wyjątkowo tragiczna.
W wieku 18 lat wyszła za lekarza Franka Jenkinsa, który zaraził ją syfilisem - stąd późniejsze poważne problemy ze zdrowiem, które ostatecznie doprowadziły do jej śmierci. Po 17 latach małżeństwa Florence rozwiodła się z mężem i zarabiała jako nauczycielka gry na pianinie. W wieku 40 lat związała się z aktorem estradowym St. Claire'em Bayfieldem (Hugh Grant) - ich małżeństwo przetrwało 36 lat, aż do jej śmierci.
Film Boska Florence w reżyserii Stevena Frearsa dostarcza nam trochę śmiechu - więcej jednak łez. Niesłychana (i poniekąd niewytłumaczalna) kariera Jenkins jest jednak tylko tłem dla głębszych problemów i dylematów moralnych, które zamknąć mogą się w pytaniu: czy kłamstwo jest czasem lepsze niż najgorsza prawda?
Przywykliśmy już do tego, że Meryl Streep jest genialna. Jej muzyczne fałszerstwa są z pewnością fałszywsze niż te oryginalne. Ale prawdziwym odkryciem w tym filmie jest Hugh Grant - tym razem także w roli amanta, ale nie takiego rodem z komedyjek romantycznych typu Nothing Hill. W Boskiej Florence Hugh jest trochę dobry, trochę zły; cyniczny, ale jednak wrażliwy. Słowem: wielowymiarowy. I udowodnił, że tę wielowymiarowość jako aktor jest w stanie koncertowo uchwycić.
Jeśli nie widzieliscie jeszcze Meryl Streep i Hugh Granta w Boskiej Florence - koniecznie wybierzcie się na seans w weekend. Sprawdźcie, w których kinach i kiedy będzie to możliwe, klikając tutaj.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj